Z założenia chciałabym pisać o tym czego sama w czasie przygotowań do wyjazdu nie znalazłam na innych blogach czy w przewodnikach. Więc nie napiszę po raz kolejny, że Singapur to miasto naj-wszystkiego albo, że Penang to rajem jedzeniowy… To wszystko można znaleźć wszędzie indziej nawet bez żadnego wysiłku :) Więc będzie bardziej praktycznie, czyli jak to zrobiliśmy i przeżyliśmy i o tym co nas na miejscu zaskoczyło, zdziwiło czy zniesmaczyło. Tak dla potomnych…i dla nas na stare lata :)
Teraz krótko o tym co nas
zaskoczyło, zaszokowało, zdziwiło lub po prostu wzbudziło uśmiech na twarzy
podczas wyprawy do Singapuru i Malezji czyli nasze perełki wyjazdowe.
Mieszanka kultury chińskiej,
hinduskiej, muzułmańskiej, malajskiej i europejskiej sprawia, że jest to
wymarzona destynacja na pierwszą wyprawę do Azji. ALL IN ONE :) Można
zasmakować wszystkiego po trochu i wtedy zadecydować jaki powinien być cel
następnej podróży. Mnie najbardziej urzekły plaże & natura, hinduskie
świątynie i zwłaszcza chińskie jedzonko. Czyli wynika z tego, że następna
podróż Pingwinka to wielka wyprawa do Indii, Chin i Tajlandii ;) Ale wracając
do teraźniejszości to perełek (tych pozytywnych jak i negatywnych) było w
Malezji i Singapurze co niemiara.
Z cyklu ciekawostki & pozytywne zaskoczenie
Cholinex a klimatyzacja.
W każdym niemal
sklepie spotkamy regalik z lekami. Oczywiście są tam leki pierwszej potrzeby tj.
na zatrucie pokarmowe czy gorączkę. Ale oprócz nich znajdziemy co najmniej 15
różnych smaków Cholinex’u (ewentualnie Strepsils’u)
w mini opakowaniach po 2 szt. Coś jak u nas bardzo powszechne mini opakowania
Ibuprofenu. Początkowo zdziwiło mnie to, bo po co aż takie zróżnicowanie i po
co takie małe opakowania. Przecież to nieekonomiczne! Jednak po kilku dniach
korzystania z komunikacji publicznej, zwiedzania wewnątrz i na zewnątrz itp., zrozumiałam.
Ciągle wychodzenie i wchodzenie z temperatury 30 stopni na zewnątrz do 18 (lub
mniej) stopni w pomieszczeniach z zawiewającą klimatyzacja szybko i często
przyprawia o ból gardła. A wtedy dobrze jest mieć wybór…;)
7 eleven zawsze i wszędzie.
Sklep
pierwszego kontaktu i zawsze pod ręką. W sumie to nie widziałam innych spożywczych
sieciówek. Wszystkie otwarte 24 godziny na dobę (raj dla kogoś kto mieszka w
Danii…:D ). Są dosłownie wszędzie, w każdej pipidówie i mają wszystko. Od
napojów, czpipsów, ciasteczek, przez kawę, drożdżówki, chleb, zupki chińskie,
które uwaga! można przyrządzić na miejscu! Aż po kosmetyki, lekarstwa (j.w.) i „regaliki
dla podróżników” z wszelkiego rodzajami mini kosmetykami, kłódkami, zestawami
nici, pelerynkami itp. Nie ma się co martwić, że się czegoś nie spakowało. Na
pewno znajdziecie to w 7eleven :)
Kolejki do komunikacji miejskiej.
Często
można się spotkać z ironicznym określeniem Singapuru jako „a fine city”, ze
względu na ilość zakazów i surowość prawa. Zakaz sprzedaży gumy do żucia,
jedzenia w metrze czy kary śmierci za posiadanie narkotyków na pierwszy rzut
oka dziwi większość przyjezdnych. Specjalnie wydzielone miejsca na kolejkę do
wejścia do wagoniku metra czy autobusu miejskiego w pierwszym odruchu także wzbudził
i u nas tego typu reakcje. Jednak po powrocie do Europy i pierwszym kontakcie z
komunikacją publiczną, uważamy to za cudowny i wspaniały wynalazek, który
powinien zostać wprowadzony wszędzie… Nikt się nie pcha, nie ma ludzi w blokach
startowych jak tylko autobus wyłoni się zza zakrętu, nie mam pędzących babć…
Wszyscy na luzie czekają w kolejce. Luz and relax.
Koty koty i jeszcze więcej kotów
w Malezji.
O nich pisałam już tutaj. W Singapurze nie ma ich takich
ilości, bo tam są już prawie wszędzie europejskie standardy czystości ;)
Maneki neko i Hello Kitty. Jeśli mowa o
kotach, to trzeba wspomnieć o dwóch typach
kotów, które spotkamy chyba wszędzie w Azji.
Maneki neko to japoński kot przynoszący szczęście. Na początku denerwowało mnie to, że wszędzie są te kiczowaty koty z uniesioną łapą, często machającą, występujące stadami. Ale po pewnym czasie człowiek zaczyna dostrzegać jego urok. Teraz biję się w pierś, że nie kupiłam jednego z tych poniżej…
Krótkie wyjaśnienie: Neko - znaczy po prostu "kot", maneki - pochodzi od czasownika maneku, którego jedno ze znaczeń można przetłumaczyć jako "zapraszać". Takie „zapraszające koty” mogą występować w różnych kolorach, które mają różne znaczenie: trójkolorowy zapewnia szczęście i bogactwo, zieleń to dobre zdrowie, biały oznacza czystość i niewinność, czarny odstrasza demony i dręczycieli, złoty sprowadza bogactwo, czerwony odpędza choroby, a różowy przyciąga adoratorów.
Samo Hello Kitty mnie nie zaskoczyło, w końcu to Azja. Ale wariacje na jego temat czasem mnie zadziwiały :)
Autobusy Super VIP.
Czyli 3 rzędy szerokich rozkładanych foteli z podnóżkami. Oooo tak to można podróżować :) Człowiek jedzie w luksusie – jest więcej miejsca niż w Airbusie380, w którym lecieliśmy 12 godzin… Kiedy pierwszy raz usłyszałam hasło „super vip” od sprzedawcy biletów pomyślałam, że to jakiś chwyt marketingowo-naciągaczowy. Ale nie, to naprawdę są super vip’y! Warto pytać o ilość rzędów jakie ma autobus, którym zamierzamy jechać – im mniej rzędów, tym więcej miejsca dla nas! Wybierając nocne autobusy zwracaliśmy więc uwagę właśnie na to, żeby to były super vip’y, bo dzięki temu można było jako tako pospać w nocnym autobusie, dodatkowo oszczędzając na noclegu.
Rest’n’go
zawsze i wszędzie. A chodzi o ogromniaste skórzane fotele masujące.
Trik w Malezji polega na tym, że można je znaleźć dosłownie WSZĘDZIE. O ile
całkiem normalne wydaje się umieszczenie ich w galeriach handlowych czy na
dworcach autobusowych, to już spotkanie ich w
replice pałacu sułtańskiego może się wydawać dziwne.
Ale
najlepszym miejscem w jakim widzieliśmy rest’n’go to…. MECZET (a dokładnie Straits
Mosque na wodzie w Malacce).
Pragmatyzm czy kicz? |
Kurtki
tył na przód.
Nigdy nie wiadomo kiedy w Malezji spadnie deszcz więc warto być
na to przygotowanym – dzięki założeniu kurtki tył na przód nie zaleje ich nagle
deszcz a jednak nadal jest jako taki przewiewnie w 30 stopniowym upale.
Wszędzie można przeczytać i usłyszeć, że jedzenie w Malezji jest pyszne. No i całkowicie się z tym zgadzamy :) Ale co najbardziej zapadło w pamięci i w kubki smakowe to dim sum czyli chińskie śniadanie. Małe przekąski gotowane na parze lub smażone, podawane z herbatą (pierożki, krokiecki, sushi i tego typu wariacje z dodatkiem sosu sojowego lub chili).
Pierwsza myśli podczas wizyta w Low Yong Moh Restaurant (Jalan Tukang Emas, Malakka) była dość sceptyczna („czy ja się tymi małymi pierożkami najem, żeby mieć potem siły na całodzienne łażenie?”)…dopóki nie spróbowałam. Dobre, aromatyczne, sycące i zróżnicowane. I to właśnie miejsce w Malace jest rzeczywiście specjalne. Próbowaliśmy dim sum w Georgetown (które notabene przez wszystkich okrzykiwane jest jedzeniowym rajem) oraz w Singapurze, ale żadne już nie było tak dobre jak to w Malace.
Takeaway.
Pomysłowość i zaradność na
każdym kroku. Jakbym nie zobaczyła na własne oczy, że można świeżo wyciskany
sok zapakować za pomocą woreczków i gumek recepturek, to bym nie uwierzyła. W
ten sam sposób pakowane są zazwyczaj różnego rodzaje sosy.
Natomiast na gorące
napoje też mają swój sposób.
Progi zwalniające.
Pomysłowość
Malezyjczyków naprawdę nie zna granic!
Western
Union.
A dokładniej kolejki, które zawsze były do każdego biura Western Union
mimo, że można je było znaleźć prawie na każdej ulicy w centrum miast.
Pies
… i to pies na plaży. Czemu pies
jest perełką? Bo psa w Malezji to ze świeczką w ręku trzeba szukać. Koty zdominowały cały kraj. A pies wypoczywający na plaży to dopiero rarytas!
Jednak nie same ochy i achy człowiek
czy Pingwinek spotyka w innych krajach. O ciemnej stronie najbardziej
turystycznych miejsc jeszcze będzie, a tutaj na razie krótko o
3 Anty-perełkach wyjazdowych
Ten temat zasługuje na osobny wątek... Ale tak w skrócie to można porównać niektóre terminale autobusowe w Malezji (jak to szumnie czasem nazywają) do wystrojenia się woźnego na dzień nauczyciela :) Ogromne hale, kilka pięter, tyle przestrzeni a wykorzystywane jest praktycznie może 10% tego (Ipoh czy Jerteh).
Terminal Amanjaya Ipoh |
@ Jerteh bus station |
I ta masa osobnych budek z biletami, gdzie każda jedna firma transportowa ma osobną klitkę, ale nie ma nawet jednej zbiorczej tablicy z informacją jakie busy gdzie jeżdżą, o której i przez jakiego operatora są obsługiwane. No i chodź człowieku od budy do budy, aby znaleźć najlepsze i najtańsze połączenie…
Terminal Amanjaya Ipoh |
Terminal Amanjaya Ipoh |
Zakaz obuwniczy czyli jak w Malezji to tylko w klapkach….
Malezja to kraj muzułmański, wiadomo. Obowiązują tam inne zwyczaje, wiadomo. Jak najbardziej jestem tolerancyjna dla tradycji innych kultur, a nawet garnę się by je poznawać. No i o ile ściąganie butów przed wejściem do domów prywatnych czy świątyń jest dla mnie jak najbardziej uzasadnione i normalne to na Boga… w hostelu gdzie przewija się masa różnych ludzi z całego świata i z wszystkimi możliwymi zarazkami i brudami?! Albo w sklepach… zwykłych sklepach przy głównej ulicy… To to trudno już pojąć.
A czemu wszyscy w Malezji chodzą w klapkach? Chyba to oczywiste – szybciej się je ściąga i zakłada skoro trzeba to robić prawie wszędzie. Niestety w większości miejsc noclegowych, w których się zatrzymywaliśmy utrzymywali ten zwyczaj. Trochę wyglądało to na to, że dzięki temu było mniej do sprzątania… A skoro jest dzięki temu mniej do sprzątania to wcale prawie w ogóle nikt nie zawracali sobie głowy ścieraniem podłogi – rezultat, w mojej subiektywnej ocenie w hostelach/hotelach gdzie można chodzić w butach (pamiętajmy, że klapki czy pantofle to również buty!) było zazwyczaj czyściej niż w tych, gdzie obowiązywał zakaz obuwniczy.
Żetony na metro w Kula Lumpur.
Żenada roku! Zrozumiem jeszcze ideę obiegu zamkniętego dzięki korzystaniu z żetonów jako biletów (które się wrzuca na zasadzie „skarbonki” przy wyjściu), ale jest to tak nie poręczne i łatwe do zgubienia, że ciężko to ogarnąć… Przesiadki są prawie awykonalne dzięki temu. I to takie rzeczy w stolicy kraju!
Ogólnie komunikacja w KL to jest chaos i poplątanie – kilku prywatnych operatorów obsługuje różne linie metra, monorail i do tego jest zwykła kolej, że już o mnogości autobusów miejskich nie wspomnę… Na każde trzeba osobny bilet. Przesiadki to mordęga. A jak chcesz kupić ten nieszczęsny żeton na metro to przeważnie są spore kolejki do automatów… Jest co prawda pewna forma biletów zintegrowanych na PARĘ linii (Touch’n’go albo Rapid Pass), ale nie zawsze działa poprawnie albo akurat nie działa na tą linie która chcesz jechać :) W KL po prostu trzeba uzbroić się w cierpliwość w czasie przemieszczania się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz